15 września 2008

Zakończył się 11. Ogólnopolski Konkurs Interpretacji Dzieł Stanisława Ignacego Witkiewicza


Przez dwa dni konkursu juror w słupskim teatrze Rondo obejrzał 11 prezentacji artystycznych. Był Witkacy mówiony, śpiewany, tańczony i multimedialny. Przybyli artyści z całej Polski.


Jednoosobowe jury w postaci Stanisława Miedziewskiego werdykt przedstawiło w sobotę wieczorem. Jury kierowało się zasadą, że: "każdy może oceniać jak chce i być z tego zadowolonym, byleby nie był szczery w swojej ocenie".


A oto werdykt:

Trzy równorzędne wyróżnienia po 200 zł, ufundowane przez Słupski Ośrodek Kultury i Gminę Miejską Słupsk przyznano:

- Urszuli Sawickiej za instalację video "Desperatka czeka" za "prorocze wypluwanie niestrawionych resztek odrzutów czystej formy"

- Paulinie Deik i Kamilowi Chojnackiemu za prezentację pt. "Bydlęce ścierwa" za "adekwatne przeniesienie idei nowych form malarskich Witkacego w stronę formy tanecznej"

- Andrzejowi Kuleszy za prezentację pt. Autoportret Witkacego " za wprowadzenie osoby Witkacego na polskie drogi walki z komunizmem". Siedem równorzędnych nagród po 600 zł ufundowanych przez Gminę Miejską Słupsk i Samorząd Województwa Pomorskiego przyznano:

- Mateuszowi Moczulskiemu za "witkacowskie" odklejenie działań od rzeczywistości w dramacie "Kawiarnia Mahatma"
- Rafałowi Pawłowskiemu za sprowokowanie "gry o tajemnice istnienia"
- Grupie "Ukucie Komara" za udane sięgnięcie do kuchni czystej formy i nowatorskie przedrzeźnianie arcyzręczne w przedstawieniu "Amerykańskie karaluchy"
- Jerzemu Kaszubie za rewitalizację Firmy Portretowej St. I. Witkiewicz
- Marcie Markiewicz i Przemysławowi Sawickiemu za próbę pogodzenia Witkacego z Gombrowiczem w prezentacji "Nienasycone dziewictwo"
- Grupie "Cogito" za zdefiniowanie pojęcia "zmora szarego człowieka" w kompozycji "Witkacy a masa"
- Hubertowi Gendigowi za przeciwstawienie się Witkacemu cnotą zwięzłości

Juror przyznał także GRAND PRIX w wysokości 1 500 zł brutto (nagroda ufundowana przez Samorząd Województwa Pomorskiego) Paulinie Wysockiej i tytuł Primaballerina Assoluta za spektakl taneczny "Krótka historia pewnej miłości".

Nagrodę specjalną dyrektora Muzeum Pomorza Środkowego w Słupsku otrzymał Aleksander Matejko.

źródło: gp24.pl

02 września 2008

Gęba ludzka Witkacego




Poprzez bliskość, nieostrość, przeszywający blask światła w oczach osoby portretowane sprawiają wrażenie zahipnotyzowanych, trochę szalonych, jakby "dusza wyszła na zewnątrz"

Psychodeliczno-schizofreniczne, ciasne i nieostre kadry - makrofotografie ludzkiej twarzy, które Witkacy wykonywał na początku XX wieku aparatem z przymocowaną do obiektywu rurą wodociągową - wyprzedziły o dekadę podobne estetyczne fascynacje francuskich surrealistów i amerykańskich modernistów.
Sam Witkacy, malarz, rysownik, dramaturg i powieściopisarz, nigdy nie uważał się za fotografa artystę. Ale jego portrety i autoportrety to jeden z najbardziej nowatorskich eksperymentów w historii fotograficznego medium.

Gdy dziesięć lat temu w Nowym Jorku po raz pierwszy w Ameryce wystawiono fotografie Stanisława Ignacego Witkiewicza, recenzentka "New York Timesa" nazwała artystę protomodernistycznym erudytą, polskim satyrykiem opętanym myślą o tożsamości, Marcelem Duchampem, Franzem Kafką, Antoninem Artaudem i fotografką Julią Margaret Cameron w jednej osobie.

Jednak dla Witkacego fotografia nie stanowiła studium formy ani nie była zabawą w łamanie zasad kompozycji. Śmiałe ujęcia były przede wszystkim eksperymentem, dokumentacją, notatnikiem relacji zachodzącej między nim a modelem, sobą jako przedmiotem i sobą jako podmiotem. To go najbardziej interesowało w fotografii. To była część przemyśleń artysty, pisarza i filozofa o świecie, sobie i schizofrenii. Jego wysublimowaną postać zobaczymy na - tworzonych często pod wpływem narkotyków - ekspresyjnych portretach pastelowych, z których Witkacy jest najbardziej znany.


"Gęba ludzka w niesamowity sposób mnie interesuje"

- Stanisław Ignacy Witkiewicz





Uważał fotografię za pomocne narzędzie przy tworzeniu obrazów. Ale w inspiracjach szedł dalej. Jego rysunki, tak jak zdjęcia, są często ciasno kadrowane. Uwagę przykuwają, tak jak na zdjęciach, wyraziste, powiększone oczy. A w swojej Firmie Portretowej rysowanie portretu nazywał braniem kogoś na aparat.

W fotografii najbardziej interesowały go sytuacje, kiedy sam był portretującym i portretowanym. Stawał przed aparatem niczym przed lustrem i tworzył teatr dziwnych min, gestów i póz. „Witkiewicz fotografował siebie ze skrupulatnością kogoś, kto chce przeprowadzić coś oczywiście niemożliwego - przez grymas dojść do znajomości siebie” - pisała Urszula Czartoryska. „Stwarzał sytuację, w której udałoby się pochwycić swego » sobowtóra «czy człowieka o kilku osobowościach, skłóconych, sprzecznych, rozbitych”.

Portrety Witkacego nie pokazują prostych emocji. Poprzez bliskość, nieostrość, przeszywający blask światła w oczach osoby portretowane sprawiają wrażenie zahipnotyzowanych, trochę szalonych, jakby "dusza wyszła na zewnątrz".

W późniejszych fotografiach z lat 30. aparat był dla Witkacego narzędziem zapisu absurdalnej zabawy aktorskiej. Wraz z przyjaciółmi wcielał się w wymyślone postaci, odgrywał kuriozalne scenki, parodiował, małpował. Te zabawne przedstawienia, które często miały alegoryczne i filozoficzne przesłanie, są odzwierciedleniem impulsywnej osobowości Witkacego targanego nudą, pesymizmem, ale również obdarzonego oryginalnym poczuciem humoru.

Świat dla Witkacego był nijaki. "Życie nie na szczytach czego-bądź jest nonsensem - mówił. - Największy sens ma życie na szczycie nonsensu".

Meta-Witkacy



Od 19 stycznia w CSW w Warszawie wystawa wokół Stanisława Ignacego Witkiewicza. Witkacy bazgrał po marginesach książek. Warto to sobie poczytać...

Obok reprodukcji rozprawy filozofa Romana Ingardena o "Zagadnieniu tożsamości dzieła muzycznego" z 1933 r., gdzie Stanisław Ignacy Witkiewicz kreślił swoje krytyczne uwagi, kurator wystawy umieścił kilka interesujących przedmiotów. M.in. improwizację muzyczną Witkacego zapisaną przez Stefana Raczyńskiego oraz rzeźbę Jarosława Kozakiewicza przedstawiającą zielone ucho.

Niebawem to ucho, wielokrotnie powiększone, będzie zamienione w rzeźbę przestrzenną w miejscowości Uhyst w byłej NRD, na terenach zamkniętej już kopalni węgla brunatnego. W uchu rozciągniętym na 7 ha, o 400 m długości i 200 m szerokości, porosłym trawą, ma się znajdować m.in. amfiteatr i tereny rekreacyjne. Ludzie w wielkim uchu - czy to nie obraz poglądów Witkacego, który wyobrażał sobie świat jako hierarchię zawierających się w sobie istnień?
Kurator wystawy Paweł Polit w Bibliotece Jagiellońskiej na kartce pokrytej notatkami Stanisława Ignacego Witkiewicza znalazł ciekawy rysunek: strukturę prostego organizmu komórkowego. Porównał to na wystawie z reliefem Włodzimierza Borowskiego z 1958 r. nazwanym "Arton A". Okrągły, wypełniony ciemną, jakby płynną masą, oplątany przewodami elektrycznymi i migający światłami jest tworem z pogranicza przyrody ożywionej i nieożywionej. Lekki zapach organicznego rozkładu, którym zdaje się trącić, może być zarazem produktem ubocznym rozkładu sztuki.

To nie znaczy, że Borowski inspirował się Witkacym. W wystawie nie chodzi o bezpośrednio pojęte dziedzictwo. Jest to subiektywnie wybrany zestaw prac współczesnych, które mogą naświetlać istotne problemy sztuki i filozofii Witkacego.

Także Paweł Althamer, wchodząc na drogę doświadczeń halucynacyjnych, transowych, podnietę wziął nie od Witkacego, ale od Carlosa Castanedy. Do artystów, którzy do sztuki i filozofii Witkacego nawiązują świadomie, należy malarz Andrzej Czarnacki, przekształcający motywy Witkacowskie w swoich obrazach, oraz Robert Szczerbowski. Pokazuje na wystawie rzeźbę "Ja" - model gabinetu luster nawiązujący do fotograficznego portretu wielokrotnego Witkiewicza. Problem polega na tym, że w lustrach Szczerbowskiego nie można się przejrzeć. Maurycy Gomulicki wybrał na wystawę plastikowe gadżety i nazwał je np. "Całuśnica Inflamata" czy "Nakłujnik Gigaból". To raczej komentarz do kultury masowej niż do Witkacego, ale z użyciem jego języka.

Dwieście reprodukcji marginaliów filozoficznych, które tu pokazano, to powiększone karty rozpraw m.in. Tadeusza Kotarbińskiego, Romana Ingardena, Alfreda Tarskiego, które Witkiewicz czytał i komentował w latach 30. Szczególnie źle znosił słynnego logika Alfreda Tarskiego. Na stronie tekstu "O pojęciu wynikania logicznego" wypisał z pasją: "masturbogenerator, bzdurotwórcze funktory, bujdogeneratory". Na marginesie rozprawy "Pojęcia prawdy w naukach dedukcyjnych" Witkacy dorysował gębę z wywalonym "Metajęzykiem". Wokół tych żartów, wywnętrznień i zaczepek Polit buduje ciekawą narrację przy pomocy perwersyjnych i obscenicznych rysunków Witkacego.

I śmiechu co niemiara, i potworności istnienia.

"Stanisław Ignacy Witkiewicz. Marginalia filozoficzne", Centrum Sztuki Współczesnej, Warszawa, kurator Paweł Polit; do katalogu wystawy zostanie dołączona płyta CD z utworem Macieja Grzybowskiego ""pezzo - vit - cazzo"", wystawa potrwa do 22 lutego

Zdjęcia i obrazy Witkacego we Francji


Szykuje się wystawa "W obliczu nicości. Portrety Stanisława Ignacego Witkiewicza" dla Musee des Beaux-arts w Nantes we Francji

Przygotowują ją Stefan Okołowicz, współautor fotograficznych albumów Witkacego "Wobec nicości" i "Tatry" oraz twórca wielu zagranicznych pokazów fotografii artysty.

Francuska wystawa połączy prezentację portretów fotograficznych z pastelami i rysunkami ze słynnej Firmy Portretowej Witkacego. Jednocześnie będzie jego portretem jako artysty, teoretyka sztuki i filozofa.

Słupskie Muzeum szuka kandydata na ducha Witkacego


Słupskie Muzeum szuka kandydata na ducha Witkacego

PAP

Muzeum Pomorza Środkowego w Słupsku (Pomorskie), gdzie znajduje się największa w Polsce kolekcja portretów Stanisława Ignacego Witkiewicza szuka "kandydata na ducha artysty", który wystąpi na przyszłorocznej Nocy Muzeów.

Casting na ducha Witkacego odbędzie się w ramach XI Ogólnopolskiego Konkursu Interpretacji DziełáStanisława Ignacego Witkiewicza "Witkacy pod strzechy", który 12-13 września organizuje w Słupsku Ośrodek Teatralny Rondo.

"Chcemy znaleźć najbardziej witkacowski z nieziemskich bytów i w ten sposób rozreklamować naszą kolekcję porterów Witkacego. Kandydatom na ducha nie stawiamy właściwie żadnych warunków, zakładamy jednak, że duchem powinien być miłośnik twórczości Witkacego" - powiedziała PAP Dorota Ciecholewska z Muzeum Pomorza Środkowego.

potomek Jan Stanisław Witkiewicz "Akt męski"

od 27 lutego 2006 roku w warszawskiej galerii w Willi Struvego odbędzie się wernisaż wystawy Jana Stanisława Witkiewicza "Akt męski". Przez cały okres prezentowania wystawy oprócz oglądania będzie można również dokonać zakupu fotografii oraz albumu wydanego pod tym samym tytułem.

Jan Stanisław Witkiewicz od 1978 roku publikuje w miesięcznikach i tygodnikach kulturalnych. W 1981 roku zamieszkał w Szwajcarii i od tego czasu jego artykuły publikowane są w prasie europejskiej. Od połowy lat osiemdziesiątych publikuje również swoje fotografie w prasie jak również w publikacjach książkowych. W latach 1994-1998 związany był z tygodnikiem Wiadomości Kulturalne , przez lata był felietonistą Rzeczpospolitej . Jest między innymi członkiem Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie z siedzibą w Londynie i Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Jan Stanisław Witkiewicz jest autorem licznych książek, które ukazały się w Polsce i w Szwajcarii.


Wernisaż wystawy fotografii Jana Stanisława Witkiewicza Akt męski odbędzie się 27 lutego 2006 roku o godzinie 19 w Galerii Struvego (ul. Piękna 44A, Warszawa.)

coś o Witkiewiczu


Genialny cyklofrenik miałby teraz 120 lat. Urodził się w Warszawie w rodzinie Witkiewiczów, lecz znaczną część życia spędził w Zakopanem.

Jego ojciec, też Stanisław, był postacią znaną - krytykiem, malarzem i pisarzem. Junior wzrastał wśród intelektualnej i artystycznej elity, od najmłodszych lat ceniono jego talenty. Ojciec uznał, że szkoła może je jedynie wypaczyć, więc Staś uczył się w domu. Już w wieku 8 lat wydawał pierwsze dramaty, malował, rysował. Nie odbywał regularnych studiów, choć uczył się malarstwa w Akademii Krakowskiej. Przełomowy w jego życiu był rok 1908: wyjazd do Paryża i kontakt ze sztukę najnowszą oraz romans z aktorką Ireną Solską. Burzliwe jego dzieje oraz uświadomiony podczas seansów psychoanalizy kompleks Edypa Witkacy opisał w pełnych wątków autobiograficznych, demonicznych "622 upadkach Bunga". W tym czasie jego malarstwo zapełniać zaczęły potwory - fantastyczne wizje. Po zerwaniu z Solską ówczesny kontestator i skandalista zaręczył się z Jadwigą Janczewską, która niedługo potem popełniła samobójstwo. Załamany psychicznie artysta w ramach terapii wyjeżdża na wyprawę na Nową Gwineę z Bronisławem Malinowskim, badającym życie seksualne dzikich. Kiedy dociera do nich wiadomość o wybuchu I wojny światowej, Witkacy wraca do Europy i zaciąga się do rosyjskiej armii carskiej. Zostaje ranny, a lekarz wojskowy stwierdza u niego cyklofrenię. Czas rekonwalescencji artysta wykorzystuje do skonstruowania swojej teorii estetycznej "Nowe formy w malarstwie i wynikające stąd nieporozumienia". Stała się ona manifestem grupy polskich awangardzistów, artystycznej bohemy wystawiającej w salonach sztuki jako "Formiści". Witkacy maluje psychodeliczne obrazy astronomiczne i rysuje portrety oznaczone symbolami "T.C" i "T.D" - czyli wykonane pod wpływem alkoholu bądź narkotyków. Sumiennie oznacza, czy ich wykonanie stymulowane było peyotlem, heroiną czy nikotyną. W latach 20. ogranicza działalność plastyczną do Firmy Portretowej "S.I. Witkiewicz". W jej regulaminie znalazło się pięć typów wizerunków - najdroższy: typ A, czyli "wylizany", podkreślający ładność modela. Eksperymentuje z narkotykami i pisze, pisze, pisze. Pozostawił 40 dramatów, 4 powieści, liczne artykuły filozoficzne, eseje estetyczne, krytyki i polemiki. Od 1923 roku ma żonę - Jadwigę z Ungerów, siostrzenicę Wojciecha Kossaka, ale mieszka ona w Warszawie. Stół i łoże dzieli z innymi, mieszkając i pracując w Zakopanem.

Kiedy wybucha II wojna, wyjeżdża na Kresy. Na wieść o wkroczeniu do Polski Sowietów popełnia samobójstwo.

źródło: wyborcza.pl

Witkacy sie nie zabił !



Nie zdążył przed wojną odebrać sztucznej szczęki. Nieoczekiwanie ktoś to zrobił za Witkacego po wojnie. Ale po co sztuczna szczęka człowiekowi, który nie żyje?. Rozmowa z reżyserem Jackiem Koprowiczem


W latach 80. w Zespole "Tor" Krzysztofa Zanussiego nakręcił pan trzy filmy: "Przeznaczenie", "Medium" i "Alchemika". Po latach wraca pan z nowym projektem - "Mistyfikacją". O czym to będzie?

- Od dawna jestem zafascynowany Witkacym. Zaraz po "Przeznaczeniu", o Kazimierzu Przerwie-Tetmajerze, miałem robić film o Witkacym. Ale ponieważ już pierwsza scena była, delikatnie mówiąc, skandaliczna, od razu mi powiedziano, żebym dał sobie spokój. Scenariusz zaczynał się od zabawy między Witkacym, jego narzeczoną Janczewską i Szymanowskim. Witkacy wystawił Janczewską Szymanowskiemu, a ta dowiedziała się, że między Witkacym i mającym homoseksualne predyspozycje Szymanowskim także istnieje intymna więź. Bo Witkacy, z ciekawości, musiał dotknąć wszystkiego.

Potem Witkacy cynicznie wyrzucał Janczewskiej zdradę z Szymanowskim. I zapowiedział, że idzie się zabić w góry. Tymczasem ukrył się z Szymanowskim w pensjonacie matki, gdzie przez trzy dni pili i zabawiali się z panienkami. Ponieważ Staś nie wracał, Janczewska, przekonana o jego śmierci, trzeciego dnia sama poszła w Tatry i strzeliła sobie w głowę.

Do Witkacego próbowałem wrócić w roku 1988, gdy odbyła się słynna ekshumacja jego zwłok, które ostatecznie okazały się prochami 30-letniej ukraińskiej kobiety. Autentyczność szczątków musiał potwierdzić ktoś z rodziny. Ministerstwo Kultury zwróciło się o to do kuzyna z linii brata ojca Witkacego - wówczas znanego śpiewaka operowego. On się od razu zorientował, że to nie Witkacy, ale zagrożono mu, że jeżeli nie podpisze, że to jednak Witkacy, to więcej nie zaśpiewa. No i podpisał.

Dlatego w Zakopanem, w grobie matki Witkacego, złożono szczątki Ukrainki. Wtedy zacząłem interesować się osobą, która była z Witkacym do 17 września 1939 roku - jego muzą i ostatnią wielką miłością Czesławą Oknińską.

Wtedy mieli popełnić samobójstwo, jednak muza przeżyła.

- Tak, ale w tej historii istnieje luka. Dlatego na użytek filmu można stworzyć rzeczywistość mityczną. Domniemywać, co tak naprawdę się wtedy wydarzyło. W 1939 roku Witkacy był człowiekiem zniszczonym - chorował na wątrobę, nerki, był otyły, nie miał zębów. Uciekając na wschód, Witkacy i Oknińska dotarli na Polesie, do miejscowości, która nazywa się dziś Wielkie Jeziora. Zamieszkali w domu rodziny nauczycielskiej, fanów Witkiewicza. Ci byli gotowi zrobić dla niego wszystko. 17 września Witkacy, dowiedziawszy się o wkroczeniu wojsk sowieckich, postanawia odebrać sobie życie. Wraz z Oknińską, która też zamierza popełnić samobójstwo, wyrusza na wielokilometrowy spacer w głąb lasu. Oknińska wraca z niego sama. Twierdzi, że zwymiotowała środki nasenne, które połknęła, bo popiła je wodą z kałuży. Jest w malignie, budzi się dopiero dwa czy trzy dni później. Wtedy jest już po pogrzebie Witkacego. Oknińska nigdy nie widziała zwłok. Raz twierdzi, że była świadkiem tego, jak Witkacy poderżnął sobie żyły. Innym razem zaprzecza. Wielokrotnie zmienia zeznania na ten temat. Jedno jest pewne: gdy odkopano grób Witkacego, w trumnie nie było jego ciała. Czyżby kopano w niewłaściwym miejscu? A może...?

Przyjmuję w scenariuszu, że samobójstwo Witkacego to mistyfikacja.

Co jeszcze na to wskazuje?

- W latach 50. pojawia się pierwsza kartka pocztowa, którą Witkacy wysyła do Zuzy, swojej kochanki z Zakopanego, narzeczonej fryzjera. Gdy Witkacy ją uwiódł, fryzjer biegł za nim z brzytwą, żeby pozbawić go męskości. Kartka sprawia, że Zuza zastanawia się, czy Witkacy żyje i ukrywa się u Oknińskiej. Na kartce jest napisane: "Ratuj, błagam cię, jestem u kresu". Po paru latach pojawia się następna kartka, i kolejna. Wtedy jeszcze nikt nie wie, że Witkacy antydatował kartki. Przekazywał je przyjaciołom w formie rozkazu - rozerwać kopertę, w środku jest kartka, masz ją wrzucić do skrzynki w określonym roku. Podobno są kartki Witkacego do wysłania w 2000 którymś roku.

Więcej dowiedziałem się po spotkaniu z historykiem z IPN. Rozmawialiśmy o śmierci pisarza Jerzego Zawieyskiego.

Zawieyski w kwietniu 1968 roku wystąpił w Sejmie w obronie wieców studenckich.

- SB zaczęła go inwigilować. Zawieyski od 30 lat był związany ze Stanisławem Trębaczkiewiczem. SB robi im intymne zdjęcia, które wysyła Zawieyskiemu. Gdy otwiera przesyłkę na poczcie, dostaje wylewu. Zabierają go do lecznicy rządowej, nieprzytomnego i sparaliżowanego. Mimo to, ma potem dość sił, by przejść 100 metrów do toalety, otworzyć okno i skoczyć z trzeciego piętra.

Podobno człowiek z IV Departamentu, śledząc Zawieyskiego w Zakopanem, spotkał się z Zuzą, która pokazała mu kartkę od Witkacego. SB postanowiła to wykorzystać. Mieli problem, bo lekarz, który powinien potwierdzić, że Zawieyski popełnił samobójstwo, odmówił i uciekł do Austrii. Więc gdyby udało im się udowodnić, że żyje ich słynny wróg - Witkacy - mogliby odwrócić uwagę opinii publicznej od Zawieyskiego. Tak zaczyna się operacja "Metresa". Agent prowadzący sprawę ma coraz więcej dowodów na to, że Witkacy żyje i ukrywa się u Oknińskiej. Zaczyna ją śledzić. Oknińska idzie do dentysty Witkacego, nazwanego przez twórcę "Szewców" von Piegiem. Von Pieg opłacany obrazami leczył mu zęby. Zrobił mu też sztuczną szczękę, ale Witkacy nie zdążył jej odebrać przed opuszczeniem Warszawy, we wrześniu 1939 roku. Nieoczekiwanie po wojnie u dentysty zjawia się Oknińska i odbiera sztuczną szczękę Witkacego. Pytanie: po co człowiekowi, który nie żyje, sztuczna szczęka?

Kolejny trop. Oknińska sprzedaje w Desie swoje portrety. Potrzebuje pieniędzy, bo chce zamienić mieszkanie na większe. Agent zauważa, że na portretach 60-letnia Oknińska wygląda na 35 lat. Tak jest też w rzeczywistości. Problem w tym, że te portrety spłonęły w mieszkaniu Oknińskiej w czasie Powstania Warszawskiego. Agent podejrzewa, że nowe wersje Witkacy maluje w latach 60. i antydatuje je na lata 30.

Nadmierne zaangażowanie w sprawę Witkacego okazuje się dla agenta tragiczne - zostaje wylany ze służby i uznany za szaleńca. Wraca po latach jako najwybitniejszy specjalista od Witkacego. To on jest bohaterem filmu mającego formę śledztwa. Agenta zagra Maciek Stuhr, Jerzy Stuhr będzie Witkacym. Mam nadzieję, że zdjęcia zacznę wiosną 2009 roku. Film wyprodukuje Yeti Films Piotra Mularuka. To oni robili "Nocną straż" Greenawaya i "Wichry Kołymy" z Emily Watson. Scenariusz ma dobre recenzje. Sławomir Jóźwik, szef telewizyjnej Agencji Filmowej, jest nam przychylny. Jeśli TVP da pieniądze, powstanie film kinowy i czterogodzinny serial.

Jakie lata obejmuje akcja filmu?

- To się dzieje głównie w latach 60. Dziś piekielnie trudno jest oddać tamte realia. Ratunkiem będzie dla nas Łódź, bo tu niewiele się zmieniło.

Oknińska, zanim po wojnie osiadła w Warszawie, mieszkała w Łodzi. Agent, który też mieszka w Łodzi, odkrywa, że w 1968 roku Oknińska stawia krzyże pod pewnym dębem w parku. Nie wie, dlaczego. Ale w latach 80., kiedy uczestniczy w ceremonii ekshumacji zwłok Witkacego, idzie do lasu w Wielkich Jeziorach i fotografuje dąb, pod którym Witkacy rzekomo popełnił samobójstwo. Porównując zdjęcia dębów, odkrywa, że drzewa też mają swoje sobowtóry. Przypuszcza, że Witkacy zmarł w 1968 roku i Oknińska pochowała go pod tym parkowym dębem. Czy ośmieli się kopać w tym miejscu?

Przeszłość ma swoje tajemnice. Tak naprawdę nikt nie może mieć pewności, jak w istocie było. Pamiętam, że gdy przygotowywałem się do sceny w "Przeznaczeniu", w której Tetmajer, grany przez Mariusza Benoit, w przypływie natchnienia mówi wiersz "Lubię, kiedy kobieta omdlewa w objęciu", cztery nobliwe damy w wieku mocno postbalzakowskim z wypiekami na policzkach opowiadały mi, że to na nich ten słynny erotyk powstawał. Pierwszą myślą było, że trzy z nich kłamią. Drugą, że słynny erotyk ma cztery zwrotki, więc... Ale "Przeznaczenie" to pechowy film. Wycięto z niego pół godziny.

Proszę opowiedzieć o ingerencji rodziny Tetmajera w "Przeznaczenie".

- Sam zaprosiłem rodzinę na projekcję. To były dwie kobiety. Bardzo daleka rodzina przyrodniego brata Tetmajera. Tetmajerowie byli patriotami, którzy, wziąwszy udział w powstaniu styczniowym, po jego klęsce stracili majątek. Ojciec Kazimierza, żeby się ratować, ożenił się z córką żydowskiego bankiera. Starszy Tetmajer - Włodzimierz, gospodarz z "Wesela" - pochodził z wcześniejszego małżeństwa.

Po projekcji "Przeznaczenia" te panie rzuciły się na mnie z parasolkami. Mówiły, że jestem zboczeńcem. Interweniowały w Związku Literatów Polskich i w PRON-ie. Jedna z pisarek, anioł stróż ówczesnego ZLP, biegnąc do mnie, krzyczała, że szkaluję pisarzy. Ale nie dobiegła, bo się przewróciła.

A mnie się wydawało, że mój film jest uczciwy, odbrązawia, pokazuje, jaką cenę płaci się za twórczość. Zresztą po skandalu z "Przeznaczeniem" doprowadzono do ekshumacji zwłok Tetmajera, który zapomniany leżał na Powązkach w grobie swego syna samobójcy, gdzieś pod cmentarnym murem. I uroczyście przeniesiono prochy wielkiego poety do Zakopanego.

Co konkretnie wycięto z filmu?

- Należąca do PRON-u Liga Kobiet Polskich wymogła np. usunięcie w scenie badania u lekarza słowa "syfilis". Musieliśmy ściągać Benoit do Łodzi, żeby zrobić dodatkowy postsynchron i zamienić syfilis na lues.

Dlaczego? Uznano, że nikt nie wie, co to znaczy lues. Musiałem też wyrzucić żart skierowany przez Tetmajera do lekarza, w obecności ładnej pielęgniarki: "Jak pan będzie w Paryżu, to każ pan sobie zrobić minetę. Polki pojęcia o tym nie mają". Gdy polskie feministki, zapaławszy oburzeniem, kazały żart wyciąć, zaprotestowałem głupim pytaniem: - Czy mam to zrobić dlatego, że mineta szkaluje kobietę? A może dlatego, że Polki jeszcze tego nie znają? Kieślowski kopał mnie pod stołem po kostkach, ale było już za późno.

Poza tym wypadła scena, w której Tetmajer wchodzi na szczyt Świnicy i recytuje: "Choć życie nasze splunięcia niewarte: evviva l'arte!". Pewnie władze uznały, że to groźne dla ustroju komunistycznego. Tetmajer miał dostać Nobla. Gdy mieszkał z synem w warszawskim Hotelu Europejskim, przyjechali do niego przedstawiciele Komitetu Noblowskiego ze Sztokholmu. Ale on ich obił laską. Bał się, że z powodu Nobla będzie musiał ujawnić tajemnicę twórczości. Wierzył, że takową posiada. To też wyleciało.

No i końcowa scena na cmentarzu. Trwa wojna. Tetmajer leży na grobie syna. Za murem rozlegają się strzały. Na cmentarz wbiega ranny Boguś Linda, jako chłopak z podziemia ścigany przez Niemców. Tetmajer w malignie zaczyna mówić wiersz, ale Linda mu przerywa: - Zamknij się, stary dziadu, nie rozumiesz, co tu się dzieje? Tetmajer obejmuje Lindę, nie chce go puścić. Ranny wyrywa się i bluźniąc pędzi dalej. Tetmajer, obserwując uciekiniera, szepce: - Mają nowych Bogów.

Czy pan musiał się zgodzić na te cięcia?

- Alternatywa była taka: albo film po skrótach idzie na ekrany, albo go nie ma. Kieślowski mnie namówił, żebym się nie upierał przy debiucie. Zanussi krzyczał, że przeze mnie Tor trafi na czarną listę. Bo wtedy mówiło się, że po Zespole "X" Wajdy, który został rozwiązany, nasz będzie następny. Na początku lat 90. próbowałem dotrzeć do tych wyciętych materiałów, ale nie udało się ich odnaleźć.

W latach 90. pisał pan scenariusze na tematy, które później podjęli inni filmowcy, np. "Łowcę jasnowidzów".

- No tak, w nim jest Katyń. To autentyczna historia młodej kobiety jasnowidza, do której przychodziły matki i żony zaginionych polskich oficerów. Ona już w 1940 roku wskazała miejsce, gdzie ich zabito. Ta kobieta była w gronie osób o skłonnościach paranormalnych trzymanych przez Niemców w zamku w Wewelsburgu.

W latach 90., na terytorium landu Szlezwik-Holsztyn, odnalazłem Heinricha Bohne, człowieka Himmlera, który się nimi zajmował. Był ogrodnikiem, plótł wieńce z cyprysów. Opowiedział mi coś, co brzmiało jak fantasy, ale okazało się prawdą. Gdy ci jasnowidze nie przewidzieli ucieczki Hessa do Anglii, Hitler się wściekł i kazał ich wsadzić do obozu koncentracyjnego. Część z nich ocalała, np. ta kobieta od Katynia.

Potem chodziło o udowodnienie, że Katyń to robota Rosjan, nie - Niemców.

Bohne powiedział mi, że nawet największy zbrodniarz, jak mu się przypisuje coś, czego nie zrobił, protestuje. Dowody sowieckiej zbrodni Niemcy złożyli w skrzyniach. Rosjanie chcieli je przechwycić. W trakcie ofensywy w 1944 roku Niemcy uciekali ze skrzyniami. Najpierw do Krakowa, potem do Wrocławia, w końcu w stronę Miśni. Chcieli je przekazać Amerykanom, ale oni nie chcieli ich przyjąć. Roosevelt im zakazał.

Amerykański ambasador w Turcji, który miał dowody winy Rosjan i chciał je ujawnić, został zesłany na dalekie wyspy. To się nazywa polityka. Bohne spalił skrzynie.

"Ewa Braun paliła camele" to znowu coś, co przypomina film "Upadek", o ostatnich dniach Hitlera.

- Jednak w innym ujęciu. Gdy reżyserowałem w teatrze w Gorzowie. spotkałem psychiatrę, który miał pacjentkę twierdzącą, że jest kolejnym wcieleniem Ewy Braun. Myślałem, że to schizofreniczka, ale spotkałem się z nią, bo fascynowała mnie wtedy reinkarnacja. W jej opowieściach o ostatnich chwilach Ewy Braun powtarzało się nazwisko Hentschel. Dzięki moim niemieckim kontaktom dowiedziałem się, że ktoś taki pracował w siłowni pod bunkrem Hitlera, dostarczającej tam prąd i powietrze. Hentschla znalazłem później w Oldenburgu, niedaleko Lubeki. Potwierdził słowa pacjentki psychiatryka.

Ona mówiła np., że Ewa Braun paliła po kryjomu papierosy, właśnie w siłowni. Hitler nie tolerował palenia, a już tego, żeby kobieta paliła, w ogóle nie dopuszczał. Ona mówiła, że była w ciąży z Hitlerem i że nie zginęła w bunkrze, tylko uciekła. Ktoś specjalnie wyznaczony jej pomagał. Wyszli z podziemnego tunelu w dzielnicy Wilhelmstadt. Tam czekała na nich awionetka. Zabrała ich do Swinemünde, czyli Świnoujścia. Mieli odpłynąć łodzią podwodną. To brzmiało prawdopodobnie, bo Świnoujście zostało zdobyte później niż Berlin. Ona mówiła, że zostali zdradzeni. Gdy jechali volkswagenem po nabrzeżu, ostrzelano ich z latarni morskiej. Samochód stoczył się do morza. Ciężko ranna umierała na dnie kanału portowego.

Postanowiłem to sprawdzić. W księdze portowej w Świnoujściu znalazłem informację, że w latach 50. płetwonurkowie znaleźli w wodzie volkswagena. Wyciągnięto go. Miał wybite szyby, w środku nie było nikogo. Anatomopatolog wytłumaczył mi jednak, że wystarczy parę miesięcy, żeby z ciał zostały tylko kości. A te mogły gdzieś znieść prądy wodne.



"Ewa Braun paliła camele" też ma konstrukcję kryminału. Wierzę, że ten film powstanie.

W 2005 roku chciała go wyprodukować Grażyna Szapołowska. I oczywiście zagrać Ewę Braun.

- Waldemar Pokromski, znany polski charakteryzator, akurat robił fabułę o Klimcie, z Johnem Malkovichem. Malkovich był zainteresowany rolą psychiatry, który w moim scenariuszu prowadzi śledztwo. Ale jego honorarium przewyższało możliwości producenta. Projekt upadł.

Z filmów najmniej udał się panu "Alchemik", o XIV-wiecznym alchemiku Sędziwoju.

- To był z pewnością mój najlepszy scenariusz. Ale Kieślowski miał rację, przepowiadając mi, że nie da się zrobić w Polsce Hollywoodu.

Kręcąc "Alchemika", wpadliśmy w spiralę wielkiej inflacji. Budżet, wówczas największy w historii polskiego kina, relatywnie tak zmalał, że Olo Łukaszewicz, który za gażę za główną rolę zamierzał sobie kupić dom, dostał sumę, która wystarczyła mu na kilka metrów mieszkania.

Zarejestrowaliśmy tylko 60-70 proc. planowanego filmu. Miał opowiadać o spotkaniu dwóch cywilizacji - naszej i pozaziemskiej. Moją wyobraźnię zapłodniła informacja, że w średniowieczu w zamku księcia stuttgarckiego Fryderyka pojawiła się ogromna ilość złota niewiadomego pochodzenia. A potem ów zamek wyleciał w powietrze.

Do sekwencji spotkania cywilizacji potrzebne były efekty specjalne. Zrobiła je praska wytwórnia filmowa Barrandov, która sprawdziła się w "Kingsajzie" Machulskiego. "Alchemik" ich przerósł. Zrobili efekty na poziomie misia Colargola. Zastanawiałem się - włączyć to do filmu czy nie włączyć? W końcu nie włączyłem. Spotkanie cywilizacji ogranicza się do jakiegoś śmiesznego latającego dysku.

Dlaczego znikł pan z kinematografii na tak długo?

- Miałem problemy osobiste. Trochę chorowałem. Najgroźniejsza była dyskopatia odcinka szyjnego. Chcieli mi robić przeszczep z biodra. Garbiłem się tak, że miałem paraliż jednej ręki. Po latach udało mi się dojść do siebie.

Zacząłem pisać dla niemieckich producentów, np. serial "Życie miłosne Augusta II, zwanego Sasem". To chyba najbardziej jurny władca w historii. Casanova był przy nim miernotą. Miał 400 dzieci uznanych i 2000 nieuznanych. Robił karierę przy pomocy kobiet. Wszedł na tron Polski, wykorzystując siostrę prymasa Radziejowskiego. Elektorem saskim został, zarażając swego brata ospą, przez kochankę. W jednym z odcinków opisałem pojedynek warszawskich i drezdeńskich dam lekkich obyczajów o palmę pierwszeństwa. Kończy się remisem.

Wiele wskazuje też na to, że wkrótce powstanie remake "Medium". W ciągu 20 lat zostało napisanych wiele jego niezrealizowanych wersji. Także amerykańskich. Na przykład "The Loop", czyli "Pętla". Tu akcja filmu rozgrywa się nie jak w oryginale nad morzem, lecz w Tucson w Arizonie. Zamiast wody siły natury uosabia upalna pustynia.

A Niemcy wciąż podsuwają mi różne pomysły. Na przykład Bursztynową Komnatę. Poznałem historyczkę sztuki, która spotkała gauleitera Prus Wschodnich Ericha Kocha. Brytyjczycy aresztowali go po wojnie w Hamburgu i oddali Polakom. On znał tajemnicę Komnaty. Liczono, że ją zdradzi, więc jakoby z powodów humanitarnych, bo był chory wenerycznie, nie wykonano na nim kary śmierci. Trzymali go kilkadziesiąt lat na małej wysepce na Mazurach, gdzie jest więzienie. Przy każdym zeznaniu mylił tropy. Zwodził poszukiwaczy Komnaty aż do śmierci.

W końcu w 2003 roku w Rosji powstała replika Bursztynowej Komnaty.

- Ta prawdziwa moim zdaniem jest w Królewcu, w jednym ze schronów, gdzie złożyli ją niemieccy historycy sztuki. Tam zbudowano schrony, w których można było żyć kilkadziesiąt lat. Na tych schronach stanęły osiedla. Jednak teraz, ilekroć ponosi mnie wyobraźnia i zabieram się do tematów tak trudnych produkcyjnie, sam wymierzam sobie karę, bijąc się po dłoniach. Bo ja chcę teraz robić kameralne filmy o miłości.

?

- Żartowałem.

Źródło: Duży Format